17.12.08

Wędrówek po Polsce północnej ciąg dalszy.

Czas i przestrzeń potrafią dać w kość, szczególnie gdy ma się do wykonania tak szaleńczą eskapadę po przyźródlanych wsiach i miastach jak ta, którą zaplanowaliśmy jeszcze we wrześniu – nie do końca świadomi ogromu roboty, jaka miała na nas czekać…

Gdy DarBus kursujący na linii Kościerzyna – Gdynia dowiózł nas na miejsce, było już grubo po 21. Odległość nie była duża, ale kierowca zatrzymywał się co kilkanaście minut, żeby zabrać lokalnych podróżnych.

Naszym kolejnym celem była Iława i źródło Osy. Do odjazdu pociągu mieliśmy jeszcze trochę czasu, który spędziliśmy na dworcu PKP. Mieli tam automat z doskonałą kawą!




Do Iławy dotarliśmy przed drugą. Nie mieliśmy niestety czasu na to, żeby odłożyć nasze zadanie do rana – w końcu przed nami była jeszcze Ostróda… Szukając kogoś, kto mógłby pokierować nas w stronę jeziora, z którego wypływa Osa, natrafiliśmy na knajpę Paradiso da Roberto, która nie wiedzieć czemu była o tej godzinie jeszcze otwarta. Cóż, musieliśmy wykonać swoje obowiązki i zasięgnąć informacji :)




Syci i dobrze poinstruowani ruszyliśmy nad Jezioro Osa. Mieliśmy sporo szczęścia, bo znalezienie wypływu nie zajęło nam dużo czasu. Trochę nagłowiliśmy się jak rozwiązać kwestię zatrzymania, gdyż wypływ był szerszy niż te, które pokonywaliśmy dotychczas – ostatecznie jednak udało się. O godzinie 3:04 na pięć minut wstrzymaliśmy wypływ Osy.




Pierwsza osobówka do Ostródy odjechać miała o godzinie 5:17, mieliśmy więc jeszcze trochę czasu. Dla hecy postanowiliśmy spróbować złapać stopa – żadne z nas chyba tak naprawdę nie wierzyło, że to może się udać o tej godzinie i w tych stronach. Oj, ależ się myliliśmy…

Po 10 minutach stania przy szosie, z za zakrętu wyłonił się czerwony polonez i od razu się zatrzymał. W polonezie w chmurze dymu siedziało troje młodych kolorowo ubranych ludzi, z radia dobywały się dźwięki algierskiej grupy Gnawa Diffusion. Byli niezwykle roześmiani i aż do przesady gościnni. Do tej pory próbujemy z Moniką ustalić pewne szczegóły tego, co działo się dalej. Jedno jest pewne, dotarliśmy do Ostródy i co więcej – do źródeł Drwęcy na Górze Dylewskiej. W jaki sposób? Pozostaje to po dziś dzień tajemnicą. Gdy nasze nasze umysły się rozjaśniły, okazało się, że brakuje nam aparatu fotograficznego. Znajomych z poloneza także nie było. Całe szczęście, że karty pamięci z dotychczas wykonanymi materiałami trzymaliśmy dobrze schowane. Poniżej załączamy wideo z telefonu Moniki dokumentujące zatrzymanie źródła Drwęcy.



Cóż, w przyszłości będziemy podróżować z większą czujnością. Szczególnie względem czerwonych polonezów.

1 komentarz:

Magda Galas pisze...

Grubo. I Hermaszewski byłby z Was dumny:)