26.12.08

Świder, Wilga, Okrzejka.

Po nocy spędzonej w knajpie Wojtka – Wołodzi, nie łatwo było stawić czoła porankowi, który, jak pisał Taras Szewczenko, zawsze jest porą zwątpienia. Całe szczęście, że najwcześniejszy pociąg z Hajnówki do Bielska Podlaskiego odjeżdżał dopiero o 13:30 – dało nam to trochę czasu, żeby dośnić ostatnie sny, pozbierać do kupy bagaże, mapy i notatki i krokiem z każdą chwilą pewniejszym dostać się na dworzec i dworcową kawę.

Jadąc do Bielska, ułożyliśmy plan dalszych działań. Mieliśmy dostać się do źródeł Świdra, Wilgi i Okrzejki, a więc celem było Mazowsze i kawałek Lubelszczyzny.




W Bielsku Podlaskim byliśmy o 15. Powoli kończyły się pieniądze co zmuszało nas do większej oszczędności. Zupełnie przypadkiem poznaliśmy zatroskanego policjanta, który w ramach prezentu świątecznego podarował nam dwa bony żywnościowe po 4.92 na głowę.




Do wykorzystania we wskazanej restauracji. Wystarczyło na 2 mini,,sałatki greckie",6 kromek chleba i 4 kompoty.




Odwiedziliśmy jeszcze Pub Blues prowadzony przez znajomych Moniki, gzie wypiliśmy szybką kawę i zdobyliśmy wiedzę z zakresu bielskich dróg wylotowych.





Ustawiliśmy się przy drodze nr 19 i łapaliśmy auta jadące na Międzyrzec Podlaski. Zabrał nas pan Tomasz, jadący dużą ciężarówką z Litwy na południe.




Próbowaliśmy dowiedzieć się czegoś na temat Międzyrzeca, a szczególnie tamtejszej gminy żydowskiej. Zarówno ja jak i Monika już wcześniej natknęliśmy się na wzmianki na temat międzyrzeckich Żydów, nasze wiadomości były jednak bardzo niespójne. Niestety, nasz kierowca nie wiedział na ten temat nic, opowiadał za to chętnie o swojej dziewczynie, planach budowy domu oraz urokach życia w drodze. Jego pogląd na życie był taki, że lepiej może zrobimy nie pisząc o nic więcej. Nie polubiliśmy się w każdym razie. Mimo to, udało nam się dość szybko dostać do Międzyrzeca, gdzie też bez dłuższego czekania złapaliśmy kolejną okazję, tym razem do Łukowa, skąd PKSem dojechaliśmy dość szybko do Woli Okrzejskiej.

Było już za późno na zwiedzanie muzeum Henryka Sienkiewicza, z resztą po naszej porażce na granicy z Białorusią, mieliśmy silną potrzebę działania. Źródło Okrzejki znajduje się na zachodnich obrzeżach wsi, ruszyliśmy więc w tamtym kierunku pytając jeszcze po drodze dla pewności kogo tylko udało nam się spotkać. Ludzie patrzyli na nas dość podejrzliwie, ale wskazówki okazały się na tyle precyzyjne, że po dwudziestu minutach byliśmy na miejscu.




Okrzejka ma bardzo nierówne koryto, w niektórych miejscach szerokie na kilka metrów, w innych wąskie na maksymalnie kilkadziesiąt centymetrów. Żeby zatkać wypływ wystarczyłoby właściwie użyć worka, pech jednak chciał, że poślizgnąłem się schodząc do źródła i wpadłem w nie całym sobą. Zadanie było wykonane, lecz ja – zupełnie przemoczony.




Naszego operatora bardzo to rozbawiło, my jednak mieliśmy niewesołe miny, co zresztą widać dobrze na zdjęciu. Było już późno, ja byłem mokry, a przed nami były jeszcze dwa źródła. PKSem (zdążyliśmy cudem na ostatni!) ruszyliśmy do Kasyldowa, gdzie jak się okazało nie ma nic. Także – źródła Wilgi. Od koczującego pod sklepem spożywczym jegomościa dowiedzieliśmy się, że źródło jest 3 km na południe od Kasyldowa. Dojście tam zajęło nam godzinę, która upłynęła nam dość szybko na kłótniach nad mapą okolicy. Atmosfera była już naprawdę gęsta i gdyby nie to, że źródło na które trafiliśmy okazało się wyjątkowo proste do zatkania, moglibyśmy przestać się do siebie odzywać.

Humory poprawiły nam się na chwilę, dopóki nie uświadomiliśmy sobie, że z Kasyldowa raczej już się nie ruszymy. Do odjazdu pierwszego autobusu w stronę Stoczka Łukowskiego mieliśmy 5,5 godziny… Próbowaliśmy przez chwilę łapać stopa, ale nic się nie zatrzymywało. Ostatecznie zdecydowaliśmy się chwilę zdrzemnąć i zmienić się w połowie tak, żeby przez cały czas ktoś miał na oku bagaże.




Poranek w Kasyldowie był wyjątkowo chłodny, na szczęście autobus ruszył punktualnie. Stoczek Łukowski przywitał nas najlepszym śniadaniem, jakie jadłem od ładnych kilku dni. W barze mlecznym Pod Łukami dowiedzieliśmy się również, jak dojść nad rzekę i w którą stronę się kierować.
Ruszyliśmy w górę rzeki i po dwóch godzinach marszu dotarliśmy do źródła. Po zablokowaniu źródła, wróciliśmy szybko do miasta. Nie było dużo czasu, musieliśmy biec na dworzec i ruszać dalej w Polskę…

Brak komentarzy: