6.1.09

KATALOG ZDARZEŃ

03.01.09

Mniej więcej o 14 Wiślanie zakończyli ceremonialne powitanie Projektu Wisła na dworcu kolejowym.



Zaskoczeni, wzruszeni ,chyba lekko zawstydzeni rozstaliśmy się z grupą i udaliśmy do mieszkania w którym zaproponowano nam nocleg. Szybka kawa, rozpoznanie terenu i próba zdobycia Imka. Nie wiem czy już o tym wspominaliśmy ale ostatnie krzesło również zaginęło. To chyba fatum. Mieszkańcy Wisły zapewne już o tym słyszeli gdyż dopiero pod trzecim adresem udało się nam wypożyczyć mebel, z przysięgą, że oddamy je jutro tuż po zakończeniu projektu(w praktyce ten Imko też się zagubił ale o tym później).

/fot. Imko Halinka (nazwany na cześć właścicielki) pozuje do zdjęcia ze swym leśnym , dzikim bratem, podczas przypadkowego spotkania gdzieś w okolicy Nowej Osady/


Wyruszyliśmy w miasto. Wisła w Wiśle jest wszechobecna więc już po kilku minutach marszu dotarliśmy nad jej regulowany brzeg. Wygląd rzeki nieco nas zaskoczył. Osobiście byłam nawet lekko zdegustowana.




Nie zdawaliśmy sobie sprawy z naszej popularności.Turyści oraz mieszkańcy Wisły na każdym kroku zasypywali nas uściskami, gratulacjami,zadawali mnóstwo pytań.Byliśmy mocno podbudowani licznymi dowodami sympatii chociaż chwilami utrudniało to nam sprawne poruszanie się po mieście.




Po jakimś czasie udało nam się odnaleźć przystanek. Rozkład okazał się zbyt mało czytelny przez co czekaliśmy na autobus do Malinki ok. godziny. Nie nadjechał. Przemarznięci(temperatura spadla już do –15C) szukaliśmy skutecznego sposobu na rozgrzanie. Przypadkowy przechodzień(człowiek z Wisły-umysł ścisły!) polecił nam metodę rozgrzewających alkoholi.



Z zasady unikamy używek, jednak mróz tak dał się nam we znaki że postanowiliśmy zaryzykować. Wypróbowaliśmy większość dostępnych napojów. Najskuteczniejszy okazał się magiczny żółty środek o strukturze nie sprzyjającej spożywaniu ale na pewno bardzo krzepiący i syty.Ze względu na bogatą zawartość białka zastępował nam nawet drugie śniadanie.



Wzmocnieni Jajem Byka ruszyliśmy pieszo w kierunki Malinki. Gdy wyszliśmy na większą drogę, zdecydowaliśmy że warto spróbować złapać jakieś auto - nie byliśmy pewni jak daleko trzeba będzie jeszcze iść, a mróz i perspektywa błądzenia po ciemku raczej nie radowały naszych serc. Ku naszemu zdumieniu, złapanie stopa zajęło nam tylko kilka minut! Szymon wystawił swój szczęśliwy kciuk, w drugiej ręce trzymając Imka-Halinkę i ...



Pani, z którą jechaliśmy, wysadziła nas niestety trochę za wcześnie i jeszcze długo musieliśmy iść wzdłuż Malinki - rzeczki by dotrzeć do miejsca, w którym łącząc się z Wisełką, tworzy Wisłę.




Stamtąd nie trzeba już było iść daleko. Paręnaście minut później dotarliśmy do miejsca, w którym koryto Malinki było na tyle wąskie, aby je zasypać. Mieliśmy szczęście ponieważ w ciągu ostatnich dni spadły zarówno temperatura jak i śnieg - na tyle, by znacznie ułatwić nam robotę.

Łudząc się jeszcze, że uda nam się sprawnie relacjonować wydarzenia, opublikowaliśmy wideo z zasypania, gdy tylko wróciliśmy tego dnia do domu. Nim jednak to się stało, spotykało nas jeszcze kilka przygód.

Zachęceni i podbudowani pierwszym poważnym sukcesem, zdecydowaliśmy udać się na wstępny rekonesans ku podnóżom Baraniej Góry. Robiło się ciemno, ale nasza niecierpliwość była większa niż zdrowy rozsądek.




Weszliśmy w las. Droga z początku wydawała się odludna, lecz po krótkim czasie zaczęły dziać się na niej dziwne rzeczy. Co chwila mijały nas auta, jedne kierujące się w górę, inne w dół - skąd taki ruch w takim miejscu o takiej porze, tego nie byliśmy w stanie rozgryźć. Zdziwiło to również trzech miejscowych chłopaków, na których trafiliśmy po dłuższym już marszu. Opowiedzieli nam o baraniogórskich kornikach i tym, jak wielki problem stworzyły (aktualnie na masową skalę wycinane są świerki na obszarze Baraniej), na koniec zaś wskazali drogę, którą mieliśmy się udać.



Trudno powiedzieć, czy to my zawiniliśmy i pomieszaliśmy ścieżki, czy też oni celowo wprowadzili nas w błąd (może słyszeli o Projekcie i chcieli nam przeszkodzić). W każdym razie, pobłądziliśmy. Kręciliśmy się po lesie jeszcze dobrą godzinę, przemarznięci. Nasze napoje energetyczne już dawno się skończyły, więc by choć trochę się ogrzać i ocalić nasze skostniałe palce przed odmrożeniami uruchomiliśmy nasze serduszko.




Ten doskonały gadżet w mig wypełnił się gorącą substancją i podniósł nasze morale. Na czym polega reakcja chemiczna, która zachodzi w serduszku - nie byliśmy w stanie ustalić. Instrukcja występuje najczęściej w języku niemieckim, co utrudnia użytkowanie i prowadzi do częstych nieporozumień. Uwaga dla wszystkich używających czerwonego rozgrzewającego serduszka! Ono nie jest jednorazowe! Aby je zregenerować, należy umieścić je w garnku i przez kilka minut gotować. To działa.

Ostatecznie udało nam się dotrzeć do szosy. Tu jednak pojawił się dylemat - wracać do lasu i szukać właściwej drogi, czy kierować się do miasta. Szymon upierał się, by dalej eksplorować baraniogórskie zarośla - postanowiliśmy więc sprawę przegłosować.




Szymon, mimo iż głosów miał 5, przegrał i całą trójką (czwórką! razem z Imkiem - Halinką) zawędrowaliśmy do Górolskiej Izby, gdzie przy ciepłych posiłkach i napojach mogliśmy do późna omawiać plany na niedzielę i dzisiejsze dokonania.

Brak komentarzy: